ZNAJDŹ W PROGRAMIE




Kino nie powinno mówić całej prawdy

2013|09|10

Bartosz Konopka odkrył historię magiczną. Amon – szaman voodoo przyjeżdża w czasach PRL-u do Polski. To, co wtedy widzi, wydaje mu się co najmniej dziwne. Postanawia uratować ten kraj. Podróż zapomniana, dziwna, niemal niemożliwa. Historia miesza się z fikcją. Realizm z romantyzmem. Czy to nadal jest dokument, czy już dawno przestał nim być?

news 138 konopka & rosolowski„Głos Dwubrzeża”: Po raz pierwszy usłyszałeś o Amonie i…

Bartosz Konopka: I na początku chciałem zrobić zwykły biograficzny film o Amonie i jego pobycie w Polsce. Amon zmarł w 1997 roku. My dowiedzieliśmy się o jego historii z książki włoskiego podróżnika – „Zaginione białe plemiona” – który rozmawiał z nim rok przed śmiercią. Jeden z rozdziałów, mówiących o Haiti, był poświęcony właśnie jemu. Pomyśleliśmy, że to może być dziwna, magiczna, utopiona w nierealnym myśleniu historia. Wtedy jeszcze nie do końca było wiadomo, czy on naprawdę był w Polsce, kto go tutaj przywiózł, kim był Detobski? Ścieżki się mieszały…

I zrobiliście dokument w oparciu o fikcyjny tekst?

Chcieliśmy przedstawić ten film w zupełnie inny sposób. Dlatego wygląda tak, jak wygląda. Jest naszą interpretacją – co Amon mógł czuć, o czym myśleć. Na bazie strzępów informacji wiedzieliśmy, że nie da się tego filmu opowiedzieć obiektywnie. Bardzo szybko przyszedł nam do głowy pomysł, że trzeba to opowiedzieć od wewnątrz. Stworzyć takiego off-a. W dokumencie jest to karkołomne, ale ostatnio coraz częściej się tak robi. Dokument sięga na obrzeża po elementy fikcji. W trakcie okazało się, że czuć pewną sztuczność i nie można dalej podążać tym tropem. I wtedy pojawił się pomysł, postanowiliśmy wziąć kogoś świeżego i z dystansem. Znaleźliśmy Ignacego Karpowicza. W ciągu kilku dni, napisał nam tekst. Później to zmienialiśmy, ale udało się.

„Sztuka znikania” to tytuł zaskakujący. Gdzie w filmie mamy go szukać?

Z tytułami to jest tak – albo jest dobry od początku, albo później jest kłopot. „Królik po berlińsku” był od początku. Tutaj było inaczej. Mocno się nad tym zastanawialiśmy, mieliśmy burzę mózgów. Mnie osobiście bardziej podobał się tytuł wyciągnięty z wypowiedzi jednego z bohaterów – człowiek, który nie miał końca. Wydawał mi się magiczny. Potem się zorientowaliśmy, że ten tytuł wskazywałby na to, że jest to film biograficzny, film o Amonie. A tak naprawdę ten film nie jest o nim. On jest tylko punktem wyjścia. To jego opowieść, ale przedstawiona jako początek większej sprawy.

Jakie szersze konteksty poruszasz?

Jest to trochę o tym, co zafascynowało Amona. O tym, co poczuł instynktownie. Ciężko to opisać w słowach. Ta niezwykła energia, która pojawiła się w ludziach. To przeczucie, że za chwilę wydarzy się coś ważnego. Że zwykli, prości ludzie są do tego zdolni, żeby zmienić losy i historie. On to łączy z wpływem duchów. Wg niego to one dają natchnienie ludziom. Wtedy wystarczy ich tylko zapytać, upewnić się. A potem budzić ludzi z ich pomocą.

Jak nakręcić dokument o człowieku, którego już nie ma, na podstawie historii, której już niemalże nikt nie pamięta?

Byliśmy po doświadczeniach „Królika po berlińsku”, nauczyliśmy się używać innych środków. Tutaj był podobny problem – zdjęć nie było prawie wcale, tylko jedno autentyczne pojawia się w filmie. Z drugiej strony czuliśmy też, że jest to znak dla nas, żeby tę historię po swojemu zinterpretować, dodać coś od siebie. Film do połowy jest zgodny z tym, jak mogło być, opowiadając autentyczną historię. Druga połowa, ta w której Amon udaje się w zaświaty, to już jest nasza gra wyobraźni. Ważne jest, by trzymać ramy dokumentalne, używając większej ilości archiwaliów. Do filmu weszła tylko jedna, nakręcona przez nas, scena.

A pokolenie, które tamtych czasów nie pamięta? “Sztuka znikania” nie zakrzywi wizji tamtej rzeczywistości?

Zawsze jest takie ryzyko. Uważam jednak, że kino i sztuka nie są od tego, by mówić całą prawdę. Jest to tylko pewien punkt widzenia i właśnie tak ten film trzeba odbierać.

Rozmawiał: Dawid Świeży, „Głos Dwubrzeża”