ZNAJDŹ W PROGRAMIE




Berlinale 2013: Akty zbrodni

11|02|2013

Tylko na wyjątkowych pokazach podczas napisów końcowych zdarza się nieprzerywana oklaskami cisza. Taki efekt wywarł na widzach festiwalu w Berlinie dokument „The Act of Killing”.

Reżyser Joshua Oppenheimer planował opowiedzieć o ludobójstwie dokonanym przez wojskowych podczas przewrotu w Indonezji w roku 1965. Ofiarą padli „komuniści”, czyli wszyscy, którzy mogli okazać się wrogami reżimu. Podczas zdjęć natrafiał jednak co rusz na opór ze strony władz i ludności. Tragedia uważana jest w kraju za zdarzenie chwalebne, co sam reżyser podczas rozmowy po projekcji nazwał „celebracją terroru”.

Przyjął więc inną perspektywę: ówczesnych katów, którzy wiodą dzisiaj dostatni i szczęśliwy żywot. Poprosił Anwara Congo i Hermana Koto o przypomnienie tamtych wydarzeń poprzez inscenizowane scenki śmierci i tortur. Bohaterowie wczuli się w swoje role z nawiązką, przeistaczając się przed kamerą to w morderców, to w mordowanych. Powstał film będący nie tylko psychodramą z plastycznie rozbuchanymi wstawkami musicalowymi, ale też dwuznacznym hołdem dla amerykańskiego kina, którym inspirowali się dokonujący zamachu stanu „gangsterzy” (wskazujący wielokrotnie na etymologię tego ostatniego słowa: „wolni ludzie”).

Dostajemy również szkicowany jaskrawymi kolorami portret społeczeństwa, zbudowanego na micie pozytywnego ludobójstwa, a przez to trawionego kłamstwami i przemilczeniami. Oppenheimerowi sugerowano, że podchodzi do filmowanych mężczyzn ze zbyt dużą empatią. Niesłusznie. Za skutecznością jego metody przemawia fakt, że nie przyjmując pozy oceniającego, zbliża śniących koszmary oprawców do oczyszczenia.

Konkurs główny kolejny raz zaskakuje negatywnie. Po rozczarowującym dziele Gusa Van Santa („Promised Land”), tym razem to „The Necessary Death of Charlie Countryman” skłania do zastanowienia, czy aby na pewno Amerykanie są w tym roku w dobrej formie. Wycieczkę do Bukaresztu po ekstazie, bo tym jest również w sensie dosłownym film Frederika Bonda, przesycono zwrotami akcji: uderzają one w widza niczym samochód w tytułowego bohatera (Shia LaBeouf), co zresztą nie wyrządza mu żadnej szkody. Charlie jest świadkiem śmierci swojej matki, która chwilę potem jako zjawa (?) sugeruje mu wyjazd do Rumunii. Już w samolocie Charlie wplątuje się w rozmowę z Rumunem, która uruchamia fabularną zębatkę, doprowadzającą do śmierci bohatera – zapowiedzianej już w prologu. Nic nie dzieje się na poważnie, co podkreśla głos lektora, czytającego narrację tej narkotykowej bajki niczym dziadek z fajką.

Śmierć Charliego będzie wbrew tytułowi zbędna – poruszenie wywołują raczej gwiazdorskie role drugoplanowe. Do ojczyzny Nosferartu zjechała śmietanka kina adrenaliny. LaBeouf, obsadzony w zgodzie ze swoją aparycją jako ambitna surykatka, jest wyraźnie pasywny wobec rewelacyjnych Madsa Mikkelsena i Tila Schweigera, którzy grają czarne charaktery bez mrugnięcia powieką. Nawet ukochana Charliego (Even Rachel Wood), ma zgodnie z założeniami twórców więcej testosteronu od niego. Film Bonda skierowany jest tak naprawdę do nastolatków, planujących wakacje w dzikiej Europie. Zachęca, żeby wybrać się do miejsca, w którym absurd przeistacza się w zagrożenie i odwrotnie, jakby po spożyciu nieokreślonych proszków.

„Zakonnica” („La Religieuse”) jest czarną owcą pośród białych habitów. Bohaterka innego konkursowego filmu, w reżyserii Guillaume’a Nicloux, to nastoletnia XVIII-wieczna buntowniczka, która nie ma zamiaru przyjmować narzuconej jej roli mniszki. Sytuacja rodzinna zmusza ją jednak, żeby to za murami klasztoru mierzyć się z opresyjną i bogobojną rzeczywistością. Dramat ma wszystkie cechy francuskiego kina „z epoki”. Jest i mroczny światłocień, rysujący na ścianach wizerunki postaci ze świeczkami; są ze smakiem skrojone kostiumy, przemieniające wszystkie aktorki w boże służki oraz pieczołowicie odtworzona scenografia, łapczywie chwytana przez kamerę, wydobywającą kontury europejskiego klasycyzmu.

Film Nicloux wyróżniają jednak przede wszystkim fenomenalne kreacje aktorskie. Grająca główną rolę Pauline Etienne ma dopiero 24 lata (wygląda na 15!), a już zdobywa się na tour de force. Niemal nie wychodzi z kadru, tonując i dociskając emocje z niebywałą intuicją. Dlatego też film prawdziwie ożywa w drugiej części, kiedy Etienne znajduje godną partnerkę w genialnej Isabelle Huppert. Jej siostra przełożona pała do młodej adeptki uczuciem będącym żeńską wersją „Mrocznego przedmiotu pożądania” Luisa Buñuela. Na przecięciu komizmu i słodkiej perwersji Huppert rozgrywa swą rolę z „Pianistki” w tonacji durowej: z uśmiechem i ciepłem, zakończonym szałem rozczarowania.

 

Sebastian Smoliński, „Głos Dwubrzeża”