Czarnobyl na fali
2013|07|31
Trzech szalonych muzyków z Białorusi. The Toobes w rozmowie „o wszystkim” z „Głosem Dwubrzeża”.
Wolicie rozmawiać w języku angielskim czy polskim?
Stas Murashka: Możemy porozmawiać po polsku, próbujemy się asymilować. Przyszła żona Kostki jest Polką, nawet pochodzi z Kazimierza.
Kostya Pyzhov: Tak, to prawda, z każdym dniem coraz więcej się uczymy.
Czy Wasze pochodzenie jest raczej problemem czy szansą na zaskoczenie słuchacza?
Kostya Pyzhov: (cisza) Hmm… To może lepiej po angielsku? (śmiech) To jest dziwna i zabawna sprawa. Kiedy mówimy, że jesteśmy z Białorusi, ludzie odpowiadają: „Białoruś, naprawdę!?”. Zwykle uważają, że na pewno pochodzimy z terenów Czarnobyla. Uwielbiamy to! Niektórzy nie mogą wyobrazić sobie białoruskiego zespołu rockowego grającego dobrą muzykę.
Co zatem trzyma Was na Białorusi? Gracie wiele koncertów w Polsce, macie polskiego menadżera, nie chcecie przenieść się tutaj na stałe?
Kostya Pyzhov: Staramy się, ale to nie jest prosta sprawa. Mamy sporo koncertów, a podróż z Mińska zajmuje dużo czasu. Emigracja jest czasochłonna, ale wszystko jest na dobrej drodze.
Stas Murashka: Już sześć miesięcy mieszkamy w Polsce. Najpierw był Białystok, później Warszawa. Lubimy zmiany, nie chcemy nigdzie utknąć.
Jaka jest różnica pomiędzy życiem w Polsce a na Białorusi?
Staszek Lamakin: Inni ludzie, inny język…
Kostya Pyzhov: Nie zgodzę się, ludzie są podobni. Teraz kultura światowa się miesza, nie ma granic.
Dwa Brzegi są wydarzeniem filmowo-artystycznym. Zastanawialiście się kiedyś, do jakiego filmu moglibyście skomponować ścieżkę dźwiękową?
Stas Murashka: Marzy mi się dobre, amerykańskie porno. Może też być to też film erotyczny, prosto z Hollywood. Naprawdę! Chcę tworzyć muzykę do takich produkcji!
Staszek Lamakin: Stworzyliśmy muzykę do jakiegoś filmu z… Irlandii?
Stas Murashka: Nie! To było raczej z Holandii. Teraz staramy się zająć czymś innym. Mamy studio w Mińsku, gdzie tworzymy muzykę do gier na tablety.
Poznaliście się w trakcie tzw. „ustawki” kibiców tenisa. Muzyka pomaga się Wam zrelaksować, czy agresja jest raczej mile widziana?
Kostya Pyzhov: Jesteśmy często zestresowani i mamy ochotę pozabijać się nawzajem. Potrzebujemy muzyki, by wyrzucić to wszystko z siebie.
Stas Murashka: Kostka zazwyczaj, w takich sytuacjach, męczy swoją gitarę, aż mu przejdzie.
Czemu akurat obraliście sobie za cel Polskę i „Must Be The Music”? Sporo ludzi uważa ten program za nieco tandetny.
Kostya Pyzhov: My lubimy kicz. Polska? Jesteśmy ciągle rozwijającym się zespołem, naszym celem jest dotarcie z naszą muzyką na zachód. Nie boimy się żadnego wyzwania, jesteśmy głodni sukcesów, stąd udział w każdej możliwej rywalizacji.
Ponad rok temu wygraliście Kartofest. Nagrodą była możliwość wyprodukowania profesjonalnego albumu. Zapowiadaliście wówczas, że szybko skończycie projekt, macie jakiś kryzys?
Stas Murashka: Nie, chcemy by wszystko było idealne.
Staszek Lamakin: To nie jest szybka i prosta robota.
Stas Murashka: Cały czas myślimy, dogrywamy wszystko. Stworzyliśmy nową piosenkę. Mamy nadzieję, że uda nam się skończyć szybciej niż skorpion wyjdzie z kota.
Skorpion wyjdzie z kota?
Staszek Lamakin: To taki nowy ulubiony tekst naszego basisty…
Nie lubicie porównań z The Who, czemu więc został stworzony cover ich hitu, a nazwa ostatniego albumu, „My Generation”, nawiązuje do legendarnego zespołu?
Stas Murashka: Przypadek. Gdy zaczynaliśmy, przepuściliśmy przez siebie klasykę rocka, szukaliśmy inspiracji. Teraz nie ma to znaczenia. Jesteśmy oryginalnym, jedynym w swoim rodzaju zespołem z własnym pomysłem na karierę.
Jesteście jednym z nielicznych kolektywów, gdzie perkusista pełni obowiązki wokalisty.
Staszek Lamakin: Żaden problem! Odżywiam się zdrowo, chodzę na basen…
Kostya Pyzhov: To jest jeden z naszych znaków rozpoznawczych! Nie ograniczamy się i jesteśmy z tego dumni.
Rozmawiał: Bartosz Zdybiowski, „Głos Dwubrzeża”