ZNAJDŹ W PROGRAMIE




Dobry lider potrafi znikać

2013|09|23

Podczas szybkiego spaceru Tymon Tymański jednocześnie opowiada o „Miłości”, rozdaje autografy, umawia się na kolejne spotkania i wydaje się nie zauważać natłoku zdarzeń – człowiek-orkiestra, w dodatku yassowa, improwizująca.

news 140 tymon-tymanski-fot-lukasz-luszczek„Głos Dwubrzeża”: „Miłość”. Jaka to była miłość?

Tymon Tymański: Intensywna. Piękna.

A nazwa?

Nazwa „Miłość” oznaczała trochę więcej niż tylko miłość męsko-męską czy damsko-męską. Inspirowaliśmy się płytą Cold Raina „Love supreme”, która dla wielu ludzi była czymś więcej, niż tylko muzyką. To była jakaś kosmiczna mantra. Całą muzykę, która na tej płycie się pojawiła, Cold Rain usłyszał w głowie podczas medytacji. Wielu twierdzi, że płyta „Love Supreme” obudziła ich – jeśli nie do lepszego życia, to przynajmniej do lepszego jazzu. Miłość wydawała się nam najmocniejsza mantrą, najmocniejszym słowem. Niekoniecznie kojarzyła się nam z miłością fizyczną czy emocjonalną. Bardziej chodziło o miłość, jako wibracje.

Dało się odczuć te wibracje, spięcia między wami?

My się kochamy! Bez przerwy! Od lat! Z Mikołajem (Trzaską) i z Leszkiem (Możdżerem) też się kochamy. Myślę, że to są trudne miłości.

Na tym polega męska przyjaźń? Na ciągłym ścieraniu się?

Tak. To jest w porządku. My powinniśmy pojechać w trasę, dać se po ryju, wypić parę butelek piwa i wszystko wyjaśnić. To, że to się dzieje przy pomocy filmu jest lepszym rozwiązaniem, niż załatwianie tego przy pomocy prasy typu „Fakt”. Lepiej dla sztuki, że powstał film. Mikołajowi teraz jest lżej. Jeżeli chciał się wygadać, to super! Ja też się wygadałem i tak powstał zajebisty film.

Ścierały się nie tylko wasze charaktery, ale i maniera grania, techniki. Jak wytrzymaliście tak długo ze sobą?

No, właśnie. Niektórzy twierdzą, że „Miłość” była mezaliansem. I tak w istocie było. Właściwie pochodziliśmy z podobnych domów, inteligenckich, ale byliśmy zupełnie innymi chłopakami, jeżeli chodzi o wewnętrzną wolność.

Byłeś pomysłodawcą filmu „Miłość”, ale wyobrażałeś go sobie zupełnie inaczej. To miała być opowieść o odradzającej się przyjaźni.

Jest, jaki jest i tak jest dobrze. To jest film o kapeli. Nie chcę wpływać na jego historię bardziej, niż to robię teraz. Ja jestem tak rozgadany, elokwentny i wszędobylski, że i tak jest mnie w nim pełno. Nie zamierzałem zagospodarować sobie przestrzeni tylko dla siebie. Fajnie, że Mikołaj i Lechu mówią swoje, Maciek mówi tyle, ile zawsze mówił, Jacka nie ma, ale my o nim wspominamy… To jest bardzo uczciwe. I jeszcze Filip w jakimś sensie pokazuje swój punkt widzenia, mimo, że jest raczej nieobecny, nieuchwytny, „obiektywny”. Gram w kapelach, bo wierzę w synergię. Czasami jestem liderem, ale kiedy nie mam pomysłu, mam ludzi. Wtedy staję się członkiem zespołu i odpoczywam od swojej dyktatury. Dobry lider potrafi znikać. Dlatego bardzo się cieszę, że ten film jest w jakimś sensie manifestem demokracji w zespole „Miłość”.

Jak wygląda „Miłość” na odległość?

Wygląda dobrze. Pewnie zajdą jakieś zmiany w naszej relacji, wyjdzie parę brudów przy okazji pyskówki na łamach prasy, ale tak musi być. Może byłoby lepiej, gdybyśmy sobie wyjaśnili to wszystko wprost, ale… Nawet sam Mikołaj powiedział w filmie, że czasami nie ma na to odwagi. Tak naprawdę nikt nie ma mu tego za złe i rozumiemy, że przez to cierpiał straszne katusze. Z drugiej strony uważam, że dużo fajniej byłoby gdybyśmy pojechali w trasę, zagrali parę koncertów, skasowali trochę pieniędzy i przy okazji rozważyli te sprawy gdzieś w hotelu… bo warto pokazać ludziom taką kapelę jak „Miłość”, póki jeszcze mamy siłę. Różnice artystyczne między nami są ogromne, ale żaden z nas chyba nie ma z tym problemu. Ja czuję, że my się dalej kochamy.

 

Rozmawiała: Wiola Myszkowska, „Głos Dwubrzeża”
Fot: Łukasz Łuszczek