Muzyczny Arkadiusz Jakubik
2013|08|03
„Głos Dwubrzeża”: Pięć lat Dr Misio – jedni mówią, że to długo, inni, że wręcz przeciwnie. Co po tym czasie siedzi Wam w głowach?
Arkadiusz Jakubik: Myślę, że pięć lat to w sam raz! Prawda jest taka, że jak zaczynaliśmy, to była dla nas po prostu zabawa. Nikt nie myślał o tym, że wydamy płytę, że będziemy koncertować, jeździć na festiwale. Spotkało się czterech starych dziadów, którzy chyba mieli trochę za dużo wolnego czasu. Być może niektórzy z nich, mieli kryzys wieku średniego. I nagle wpadło im do głowy, żeby wziąć w ręce instrumenty, mikrofon i zamknąć się w garażu.
A to faceci w kryzysie wieku średniego nie kupują przypadkiem szybkich samochodów, zamiast gitary?
Motor! To jest dla mnie taki sygnał kryzysu! Prawdziwy amerykański chopper. Do tego skórzane odzienie i zaczynamy jeździć. Na szczęście każdy ma swoje sposoby na to, by taką lekcję kryzysu odrobić. Nie wiem, czy to była nasza lekcja. Twierdzę, że każdy z nas ma w sobie kilka takich strachów, lęków, traum, które trzeba przepracować i wykrzyczeć. Podobno w Japonii są takie pokoje do wynajęcia, gdzie za pieniądze można się wydrzeć. Myśmy to sobie sami zafundowali, siedząc zwyczajnie w piwnicy. Mnie tak naprawdę wzięło, kiedy po pierwszych próbach wychodziliśmy na papierosa i czułem w sobie tę adrenalinę, moment totalnego oszołomienia.
Katharsis?
Tak. Zamykaliśmy się w małym pomieszczeniu, wydzieraliśmy i oczyszczaliśmy. Słyszymy riffy gitary, walenie w bębny, ciężki, mocny dźwięk basu. Wydziela się wtedy pewien rodzaj adrenaliny, podniecenia i szczęścia. Tego się nie da z niczym innym porównać
Kiedy zaczęło się granie na poważnie? To pierwsze „wyjście z piwnicy”?
Mniej więcej po półtora roku zagraliśmy koncert dla przyjaciół. Później graliśmy podobne. Dla przyjemności i z ciekawości. Okazało się, że te garażowe piosenki nagle mają moc. Podobają się, ludzie je kupują i wytarza się dziwna energia między publicznością a nami. Że to, co robimy to jest poważne granie – mamy coś do powiedzenia, jest konkretny przekaz, znakomita muzyka i musimy dalej pracować.
Granie na scenie nie jest dla Ciebie swego rodzaju terapią? Takim leżeniem na kozetce?
Ja w ten sposób załatwiam sprawy ze sobą. To jest mój pokój do wykrzyczenia się. Wiesz co, kiedy jest się aktorem, to jest się takim trybem w machinie. Dostaje się scenariusz.
Miało być bez filmu!
Ja wiem! Ale próbuję to do czegoś odnieść i porównać. Podobnie jest z reżyserią, gdzie jednak jest jakaś struktura. A muzyka? To jest totalna wolność. Nikt nie mówi nam, co mamy robić. Wolność jest najlepszym stanem umysłu i duszy! Nie ma mędrców i mentorów, którzy stoją i mówią: „Oj, to jest złe i niedobre!”.
Od tej Waszej wolności starsi nie czują się zgorszeni, a dzieci zdeprawowane?
Widziałeś na spotkaniu z publicznością, kiedy Janek zapytał, kto będzie na koncercie. Patrzę, mnóstwo ludzi starszych podnosi ręce! Kupili bilety i będą się z nami bawić. Pamiętam, zagraliśmy ze trzy miesiące temu w moim rodzinnym mieście. Byłem przerażony! Do tego dom kultury z miejscami siedzącymi. Mówię: „Jezus Maria! Co to jest?! Będą siedzieli jak w teatrze!”. Z przerażeniem zobaczyłem w drugim rzędzie taką starszą babcię z jej mężem. Potem widziałem ich jak śpiewają razem z nami od drugiego numeru…
Nawet te najbardziej soczyste kawałki?
Dokładnie! A przy “Mr hui” babcia wstała i na pamięć daje! Mąż jej dzielnie wtórował. No… powiem szczerze, że dla takich chwil warto to robić. Coś takiego się dzieje, że na koncerty przychodzą wszyscy. Chyba w jakiś sposób utożsamiają się z tymi tekstami, z tą muzyką. Banalnie i prozaicznie brzmi wyświechtane hasło, że muzyka łączy pokolenia. Ale naprawdę, jak na nich patrzę, to dokładnie tak to wygląda.
Nie da się nie zapytać o drugą płytę. Że będzie, to wiadomo. Syndrom drugiej płyty?
O tak! To jest poważna sprawa. Po pierwsze druga płyta zawsze weryfikuje, czy naprawdę mamy coś do powiedzenia, czy to był fuks. Po drugie na pierwszy album ma się całe życie. Zbiera się doświadczenia, obserwacje. Na drugą płytę jest rok, dwa. Pracujemy ciężko. Jest to droga przez mękę. Utwory powstają o wiele dłużej. Myślę, że idzie nam tak ciężko, bo nie chcemy powielać już powstałych schematów. Nie, nie chcemy tak.
Portu końcowego jednak nie widać?
Oj nie! Nie widać.
Rozmawiał: Dawid Świeży, „Głos Dwubrzeża”