Instynkt Morgensterna
2013|07|30
„- Cały czas szukał następnego pomysłu na scenariusz, nienawidził bezczynności” – mówi o Januszu Morgensternie Krystyna Cierniak-Morgenstern, jego żona. Z nią i Ewą Wiśniewską, aktorką wielu filmów reżysera, rozmawia „Głos Dwubrzeża”
Dwa Brzegi: Jak wyglądał proces twórczy Janusza Morgensterna?
Krystyna Cierniak-Morgenstern: Nie lubił o tym mówić. Nie przynosił pracy do domu, a przynajmniej starał się tego nie robić. Nie wybuchał złością, wszystko przeżywał wewnątrz. Jest jednak mnóstwo drobiazgów, które składają się na film i zawsze coś go denerwowało. Nawet po premierze nie było spokoju, bo wtedy swoje dorzucali recenzenci. Jemu na wszystkim zależało, o wszystko się troszczył.
Ewa Wiśniewska: W pędzie tworzenia filmu przez reżysera i kreowania postaci przez aktora, trudno odizolować się zupełnie od otoczenia. Sama chodzę z rolą jak z dzieckiem – niańczę ją, dopóki nie dojrzeje.
I przez wszystkie lata nie wiadomo było, co się dzieje w jego głowie?
KCM: Zawsze wszystko wiedziałam, nie musiałam go pytać. Sam z własnej woli wiele nie mówił, ale po 50-ciu latach życia ze sobą, nie ma problemu z rozszyfrowaniem drugiej osoby. Wszystko się czuje. Zawsze, gdy był w złym nastroju, gdzieś go zabierałam. Na siłę wyciągałam go z domu, bo nigdy nie chciał odejść od pracy. Stawiałam wtedy jakieś ultimatum i wybieraliśmy się do kina, teatru albo do znajomych. To pozwalało mu wypocząć i następnego dnia znów w pełni sił mógł pojawić się na planie.
Dużo pracował. Kręcenie filmów przychodziło mu z trudem?
KCM: Zawsze to była dla niego męka. Każda z jego produkcji była wielkim wyzwaniem i kosztowała go wiele pracy.
EW: To zupełnie normalne, tak musi być. Jeśli ktoś chce stworzyć coś wartościowego, to nie może ledwie dotknąć powierzchni, musi sięgać głębiej. A wiemy, jakie były filmy Janusza.
KCM: Praca reżysera po prostu nie należy do najłatwiejszych. Trzeba spiąć ze sobą wiele rzeczy: światło, dźwięk, kostiumy, ekipę itp. Na bieżąco trzeba dokonywać korekt w scenariuszu, to nigdy nie jest dzieło skończone. Janusz w całości oddawał się każdemu elementowi.
Wiele spośród jego filmów to tzw. „półkowniki”. To musiało go przygnębiać.
KCM: Było mu zawsze bardzo przykro, gdy tak się zdarzało. Ale cały czas szukał następnego pomysłu na scenariusz, nienawidził bezczynności. Poza tym mówił, że musi robić jak najwięcej filmów, żeby „nabić sobie rękę”, czyli zdobyć umiejętności praktyczne, nauczyć się fachu. Dziś każdy może zrobić film, kiedyś było trudniej. Najpierw trzeba było być asystentem i podpatrywać bardziej doświadczonych.
EW: Janusz miał całe filmowe instrumentarium w małym palcu. Był mistrzem nie tylko dlatego, że był utalentowany, po prostu miał doskonały warsztat.
I zawsze wspaniałą obsadę. W jego filmach przewinęło się wiele gwiazd polskiego kina, z czego większość z nich zagrała u niego swoje pierwsze wielkie role.
EW: Ja też u Kuby zaczynałam. Przed nim przecież byłam zerem (śmiech).
KCM: Miał do tego niezwykłego nosa. Jadwigę Cieślak-Jankowską poznał na przykład jeszcze podczas kręcenia „Kolumbów”. Była wtedy bardzo młodziutka, ale zapamiętał ją sobie i dwa lata później poprosił, żeby przyszła na próbne zdjęcia do filmu „Trzeba zabić tę miłość”. Wszyscy byli wtedy przeciwko niej, nawet Janusz Głowacki, autor scenariusza. Ale Kuba postawił na swoim. I całe szczęście.
EW: To jest właśnie ten instynkt.
Rozmawiał: Dawid Rydzek, „Głos Dwubrzeża”